Od momentu przekroczenia granicy łapanie stopa stało się łatwiejsze niż gdziekolwiek indziej. Po pierwsze wszyscy nasi kierowcy byli angielskojęzyczni, po drugie na okazję nie czeka się więcej niż 5 minut.
Zostaliśmy dowiezieni do samiusieńkiego centrum. Potem spotkanie z CS znajomym i nareszcie upragniony odpoczynek. Wspaniale.
Dochodząc do mieszkania kolegi byłam w szoku, a dokładnie w rowerowym szoku, bo znalazłam się w rowerowym niebie!!! Tu rowery mają pierwszeństwo, parkingi rowerowe to kilkupoziomowe konstrukcje...czapki z głów. Szkoda, że nie miałam okazji pojeździć.
Następnego dnia planowaliśmy skoczyć do Amsterdamu, ale woleliśmy powłóczyć się po uliczkach Utrechtu. Kanały, frytki, zapach ganji, rowery - bosko.