Oczywiście wbrew zapowiedziom nie ma deszczu. Przepiękną trasą (rowerową? a gdzie pieszy szlak?) idziemy na zamek. Lasy pełne grzybów. Po woli zaczyna nam burczeć w brzuchu i ślinka cieknie na myśl o kiełbaskach, ale przecież pada..więc grupa dzieli się na tych co wierzą, że jednak uda się rozpalić i na tych którzy sądzą, że zaraz wrócimy.
Na miejscu Jurek opowiada nam co nieco o burzliwej historii zamku, a Wojtek w tym czasie kombinuje jak znaleźć suche drewno. Poszedł do gospodarza, zapytał i dostał, rozpaliliśmy w 5 minut. Kto pyta nie błądzi:) Kiełbaski poszły w ruch. Ku naszej radości, gitara, tamburyn i harmonijka też poszły w ruch (ale klimacik). O północy poszliśmy do zamku, przechodząc przez dziurę wykopaną przez psa:) Niestety duch Doroty nie zaszczycił nas obecnością. Spotkaliśmy fanów "Władcy Pierścieni", którzy robili tam jakieś przedstawienie czy co .. już nie pamiętam. My grzecznie wróciliśmy na miejsce biesiady i tak sobie siedzieliśmy (co poniektórzy spali:) do 4 nad ranem, kiedy to spadł deszcz. Błyskawicznie się ewakuowaliśmy i poszliśmy do Krzeszowic.