Ostatnie dni z Ronem były bardzo ciężkie. Wiedzieliśmy, że odtąd się nie zobaczymy, dlatego w powietrzu wisiała atmosfera jakiegoś rodzaju żalu, że nasza wycieczka dobiega końca. Mimo dobrego piwa, spokojnego miasta w przebudowie i wspaniałej gościnnej couch surferki, nie mogliśmy stłumić rozmów o końcu.
Teraz, gdy po wielu miesiącach dopisuję coś do wspomnień, wiem, że to był nasz najlepszy czas na podróż. Każde z nas tak cieszyło się wspólnym stopowaniem i nowymi miejscami. Poznaliśmy tylu wspaniałych ludzi Tozu, Dunję czy Patricje, ale najważniejsze było, że podróżowaliśmy razem. To był niezła faza. Niestety dla mnie 2 tygodniowa odskocznia, dla Rona jedyny sposób na życie. To już wtedy nie rokowało. Ale kto rokuje, gdy Charlois tonie w deszczu, a na stopa z centrum miasta zatrzymują się radosne staruszki