następny (i niestety ostatni dzień w Beskidzie Niskim)
Na początek cudowna trasa do Radocyny mmm to znaczy cudowna dla mnie, bo Olga już wkurzała się że odpadnie nam zawieszenie i odgrażała się, że ja to się stanie na pewno nie będzie pchała. na szczęście dojechaliśmy bez problemu.
Dolinka jest piękna. Nasłuchałam się już wcześniej o Radocynie (od dziewczyny z krakowskiego klubu przewodników górskich, która była tam bazowa w czasie działania sezonowej bazy PTTK) i tak się cieszę, że wreszcie tam dotarłam. Musowo muszę tam przyjechać w lecie. Najbardziej podobają mi się te "drzwi do nie-domów" - miałam ochotę zatrzymywać się przy każdych. Ale pomyślałam sobie, że odkopię stare wykłady z kultury łemkowskiej i więcej o tym poczytam. Piękno tej krainy to jedno, ale ten teren naprawdę jest przepojony echem przeszłości. Te samotne jabłonie, fundamenty cerkwi na której posadzono drzewa, cmentarze i kamienne krzyże - wszystko jakby opowiadało swoją historię. Nie mam żadnych korzeni łemkowskich, a jednak przemawia to do mnie tak jakbym w poprzednim wcieleniu była Łemkinią - niesamowite.
Potem udaliśmy się na podbój cerkwi. Rzeczywiście ta w Kwiatoni jest bardzo piękna, ale mnie na kolana rzuciła żółta cerkiew w Gładyszowie. Kolory, symetria i szkoda tylko, że do okna nie dało się doskoczyć. Do moich ulubionych też należy Cerkiew w Kotani. Na górce gdzie nie ma prawie nic tylko cmentarz i świątynia na górce.
A potem rach ciach ciach i do Krakowa, od Brzeska korek, więc dobrze że postanowiliśmy opuścić Bartne, bo byśmy jeszcze dłużej stali.